Forum korzysta z plików cookies. Więcej informacji na ten temat znajdziesz tutaj.

Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Przybornik wujka Ro
#11
Dziękuję za wyjaśnienie, Eis, to było ciekawe. Też zastanawiałem się czy nie napisać o tym, że sztywny podział na lewą i prawą półkulę to mit, ale powiedzmy, że to uproszczenie pozwoliłem sobie zostawić bez wyjaśnień w imię żartu. :> Ale w sumie fajnie, że mnie w tym wyręczyłeś, to na pewno rozjaśni sprawy. Szczerze mówiąc ucieszyłem się, że Siriana wkleiła tu ten skecz, bo po prostu wykazała tym zrozumienie mojej natury - która nie jest nieludzka czy okrutna, jest po prostu inna, niż taka, która opiera się we wnioskowaniu głównie na emocjach.

Nie twierdzę, że całkowicie nie podlegam uczuciom, a Ki nie powiedziała, że się ich pozbyła. Jak sam zauważyłeś, ogromny wpływ na odczuwanie uczuć mają hormony, których wydzielania nie udało się nam zastopować, hehe. Ki swoje emocje zepchnęła 'do szafy', czyli wyparła je - to nie znaczyło, że zniknęły. Zauważ, że w momencie, w którym zdała sobie sprawę, że to był błąd, odczuwanie emocji wróciło ze zdwojoną siłą i dopiero trzeba to było ogarnąć.

Co do psychopatów i odczuwania emocji, z tego, co się orientuję, oni mają głównie problem z uczuciami wyższymi, jak miłość czy nienawiść. Proste emocje, jak strach czy smutek mogą odczuwać.

I tutaj wracamy do mnie i mojego rzekomego wyzucia z uczuć. Ja i Ki to system. Nasz podział logika vs emocje jest uproszczeniem. I to nie jest tak, że nie mamy na siebie nawzajem wpływu. Emocje i uczucia są, mogę je oglądać z pozycji obserwatora. Sam pozwoliłem sobie śladową emocjonalność wykształcić, bo po prostu jest konieczna do komunikacji z ludźmi. I tak, jako osobny tok myślowy mogę odciąć się od 'części' host, która przeżywa. Czasem mnie tymi emocjami zagłusza - nad tym jednak pracujemy.

I znowu masz rację, że kobiety mają uwarunkowania do większej emocjonalności - dlatego Ki zdecydowała się popracować nad tym, co ją interesowało i było jej potrzebne. W ramach ciekawostki, zapewne ze względu na rodzinę, host nie ma problemów z myśleniem przestrzennym. Zanim mnie wykształciła, radziła sobie z nim na pewno lepiej, niż z opanowaniem emocji. :>
Odpowiedz
#12
Mi się natomiast wydaje, że nie powinno się pisać 19 wiek, tylko XIX wieku.

Źródła:
https://www.google.pl/webhp?sourceid=chr...=19%20wiek
https://pl.wikipedia.org/wiki/XIX_wiek
W WL odnajduję spokój, którego tak mi brakuje w realnym świecie...
Odpowiedz
#13
Przejęcie myśli zamiast ciała

Długi czas zastanawiałem się jakie benefity może mi przynieść przejmowanie ciała. Z tych informacji, do których miałem dostęp, wynika, że głównie są to nagrody emocjonalne. To znaczy, tulpa czuje się we władzy, ważna, może nieco bardziej bezpośrednio doświadczać otaczającego ją świata. Ponieważ we mnie nie ma takich potrzeb, nie dostrzegałem sensu w trenowaniu przejęcia. Tym bardziej, że wymagało dużego nakładu pracy (potrzebne zasoby nie kalkulowały się z przewidywanymi efektami).

Dostrzegłem jednak inną możliwość, dla mnie osobiście ciekawszą. Do przejęcia ciała potrzeba wykształcenia 'sterowników' (jeżeli chcemy mówić o zupełnie niezależnej tulpie-osobowości), lub nauczenia się korzystania ze 'sterowników' hosta. A gdyby tak pominąć ten element?

Uznałem, że skoro ja i host jesteśmy dwoma tokami myślowymi - głównym i pobocznym - równie dobrze możemy na chwilę zmienić tę kolejność. Tak, jak wtedy, gdy mnie cytuje. Tylko, że w innych, codziennych sytuacjach. Jak wtedy, gdy trzeba podjąć decyzję, albo zmienić spojrzenie na daną sytuację. Jej punkt widzenia i mój różnią się, więc każde z nas wnosi coś od siebie. Czasem jednak reakcja lub decyzja, którą ja zaproponuję, może być korzystniejsza. Wtedy, żeby pominąć opóźnienie związane z 'głuchym telefonem' (ja przekazuję sugestię, host ją przyjmuje), może się właśnie przydać przejęcie myśli.

Tak naprawdę od przejęcia ciała różni się tylko mechanizmem - bo decyzja tak samo pochodzi z innej części systemu (ode mnie). Dzięki temu jednak wymaga mniejszych nakładów czasu i wysiłku, a jest równie skuteczna w zakresie zmiany perspektywy. Bo, oczywiście, jeśli komuś zależy na 'fajerwerkach' z rodzaju innego stylu chodzenia, czy mówienia, nadal będzie musiał potrenować pracę ze 'sterownikami'.

Jak przejąć myśli?

Krok 1.
Opanujcie cytowanie do perfekcji. Wasza rozmowa powinna być płynna. W momencie, w którym nie potrzebujecie już używać porozumienia werbalnego (słów), a jedynie myślowe - informacje przepływają bez zastojów - możecie mieć poczucie 'w pół do przejęcia'. To znaczy, host może czuć się 'wycofany', albo obserwować sytuację 'przez mgłę', niemal biernie.

Krok 2.
Określcie swoje właściwości. W czym lepsza jest tulpa, w czym lepszy jest host? W jakiej sytuacji lepiej sprawdzi się tok myślowy tulpy, w jakiej hosta? Czyje decyzje mogą być korzystniejsze?

Krok 3.
W wymienionych przez siebie sytuacjach zacznijcie stosować sugestię. Niech host słucha uważnie tulpy i stosuje się do sugestii uznanych za korzystne. To próba generalna - w terenie dowiecie się, czy rzeczywiście odpowiednio określiliście swoje właściwości i możliwości.

Krok 4.
Jeżeli test z sugestią przebiegł pomyślnie, czas na przejęcie myśli. Wystarczy, że przy sugestii host całkowicie zaufa wyborowi tulpy. Wtedy 'odejmie ręce' od procesu decyzyjnego i tym samym wpuści tulpę na myślowy front.To nie oznacza, że straci kontrolę - symboliczny czerwony guzik z napisem 'stop' nadal jest w jego władaniu. Dzięki temu proces zaufania będzie zabezpieczony i tym samym będzie przebiegać sprawniej.
Odpowiedz
#14
Zmiana narracji wewnętrznej, czyli jak poczuć się lepiej

Czas na kolejną odsłonę warsztatu wujka Ro. Czy myślisz czasem, że wszystko, co cię spotyka jest złe, każdy gest i spojrzenie są przeciwko tobie, a to dlatego, że jesteś beznadziejny? Jeśli tak, być może ten post ci się przyda.

Proces, który opiszę, składa się z czterech kroków - każdy opatrzony pytaniami pomocniczymi:
1. Uspokojenie emocji - przebicie się przez ich ścianę
2. Częściowe ułożenie systemu wartości - w zakresie samopostrzegania
3. Zmiana nastawienia i oczekiwań - "co mogę" zamiast "czego brakuje"
4. Odwrócenie narracji wewnętrznej - zmiana interpretacji bodźców

Uspokojenie emocji

Tym razem, żeby osiągnąć postawione sobie cele, musiałem użyć strategii, która postawiła przede mną pewne wzywanie. Żeby wykorzystać logiczną argumentację, najpierw musiałem użyć emocjonalnego, hmm, łomu. Słowem, najpierw musiałem przemówić do emocji, żeby te opadły na tyle, aby dało się dotrzeć do czystych procesów myślowych i je zmienić. Kiedy zdałem sobie z tego sprawę, zacząłem rozglądać się za czymś, co mogłoby mi za ten łom posłużyć. Tutaj muszę oddać, co Hiacynta, bo bez niego nie byłbym w stanie poprawnie określić emocjonalnego impaktu, tego, co przeszukiwałem.

Jak się okazało, miałem trochę szczęścia, bo trafiłem na taką historię:

Kobieta idzie na pierwszą od dawna randkę - do restauracji. Na miejscu, po dwudziestu minutach, facet, z którym się umówiła, wychodzi do toalety, by potem zniknąć bez słowa i zostawić ją samą przy stoliku. Kobieta jest załamana i jedyne, co potrafi teraz zrobić, to zadzwonić do przyjaciela. Ten, gdy słyszy co się stało, mówi: "A czego się spodziewałaś? Myślałaś, że naprawdę ktoś cię zechce? Nos masz krzywy, nogi niezgrabne, a na dodatek jesteś nudna". 

Kiepski ten przyjaciel, co? Tylko, że tak naprawdę kobieta nigdzie nie zadzwoniła. Cała ta "rozmowa" odbyła się wewnątrz jej głowy, gdy zdała sobie sprawę, że została porzucona. Jeżeli nie uważasz za właściwe, aby przyjaciel tak się odzywał do ciebie w ciężkich chwilach, dlaczego pozwalasz na to sobie?

Ze względu na lekko podniesione ciśnienie w połowie tej historii, "łom" zadziałał. Mogłem iść dalej. To oczywiście nie oznacza, że ta historia będzie również perfekcyjnym łomem dla twojego systemu. Jeśli nie zadziała, będziesz musiał znaleźć własną.

Kolejną rzeczą, która mi tutaj pomogła, był mały test: na chwilę poprosiłem host, żeby rozluźniła wszystkie mięśnie. Zapytałem: "Kiedy się lepiej czujesz: kiedy myśli są spokojne i możesz zająć się czymś przyjemnym, czy kiedy spięte krążą wokół aspektów problemów, na które nie masz wpływu, albo problemów, przy których zrobiłaś wszystko, co w twojej mocy, i teraz można już tylko czekać?". Kiedy zobaczyła kolosalną różnicę, jej myśli chętniej schodziły z toksycznego toru.

Pytania pomocnicze:
- Co działa emocjonalnie na mnie (mojego hosta)?
- Gdzie mogę znaleźć odpowiedni łom?
- Jak wyglądałby odpowiedni łom dla mojego systemu?

Częściowe ułożenie systemu wartości

Znalezienie i ułożenie swoich wewnętrznych wartości to nie jest coś, co załatwia się w miesiąc, rok, czy nawet dziesięć lat. Podejrzewam, że ten proces, jak większość u ludzi, jest dynamiczny przez cały okres życia. O tym, zresztą, zamierzam napisać osobny post, kiedy już rozwinę narzędzia potrzebne do odpowiednich poszukiwań i oceny wartości (ten proces jest w trakcie u nas). W tym przypadku chciałbym się skupić jedynie na tym elemencie systemu wartości, który ma bezpośredni wpływ na samopotrzeganie.

Podobnie jak z narracją, problem leży w kierunku. Jeżeli swoją wartość postrzegasz jedynie na podstawie zewnętrznych bodźców (ocenie innych), twój nastrój i wewnętrzne poczucia są zapewne burzliwe i, najczęściej, negatywne. Z tego wynikają inne problemy, jak na przykład chęć zadowolenia innych, by tylko "otrzymać" pozytywną ocenę. Do tego dochodzi niepokój i brak poczucia kontroli.

Rozwiązaniem uniwersalnym wydawałoby się tu przekierowanie źródła własnej wartości tak, aby pochodziło z wewnątrz. Trzeba jednak uważać, by nie przeholować - jeśli nie będzie się brało bodźców zewnętrznych zupełnie pod uwagę, można zgubić perspektywę i przestać być skutecznym, uważając się za ósmy cud świata.

Tak więc, najlepiej zacząć od prostej rzeczy: znalezienia i rozwijania swoich zainteresowań. Trzeba sobie przypomnieć, co sprawiało przyjemność, zanim jeszcze głowa zajęła się gdybaniem, i skupić się na tym. To, co robisz, i jak robisz, jak się starasz, i nawet gdy nie wychodzi; ciekawość świata i zaspokojenie tej ciekawości - to wszystko tworzy wewnętrzne podwaliny do postrzegania swojej wartości od wewnątrz. Bo kto cię widzi wewnątrz lepiej, niż ty sam?

Pytania pomocnicze:
- Co jest dla mnie interesujące?
- Co mogę zrobić, aby zagłębić się w to?
- W czym, co mnie interesuje, jestem dobry?

Zmiana nastawienia i oczekiwań

Ten podrozdział, w zasadzie, mógłby się składać jedynie z pytań pomocniczych. Założenie jest proste: jeśli oczekujesz tylko najlepszego traktowania, każde inne podłamuje twój dzień. Jeśli skupiasz się na pytaniu siebie ile dali ci inni i dlaczego tak mało - skupiasz się na poczuciu niesprawiedliwości.

Wiadomym jest, że będąc pełną osobowością wśród innych pełnych osobowości, nigdy nie będziesz pasować pod wszystkie możliwe preferencje, bo większość z nich się wyklucza. Dlatego też oczekiwanie tego samego od ludzi z różnym nastawieniem do ciebie nie ma logicznego sensu. Skoro tak, lepiej jest podkreślić te elementy, które są pozytywne dla twojego systemu. I skupić się na skuteczności pozyskiwania ich. Akceptując, że tylko część ludzi będzie twoimi sprzymierzeńcami, łatwiej ich rozpoznasz.

Druga sprawa to rzeczy, które ty możesz dać z siebie. Łączy się to bezpośrednio z tym, w czym jesteś dobry, a także z tym, co możesz i chcesz zrobić. Nie rób z siebie herosa, na początek zaprojektuj drobiazgi, które może mogą komuś umilić lub ułatwić życie. Być może wystarczy podać komuś długopis, gdy ten mu upadnie, albo zabrać go do kina, gdy ma zły dzień. Nie oczekuj zapłaty, żeby zdjąć z siebie napięcie. Dzięki działaniu możesz odzyskać część poczucia sprawczości.

Pytania pomocnicze:
- Co dali mi inni? (wymień pozytywy, żeby wzbudzić w sobie wdzięczność i wymień negatywy, żeby wyciągnąć wnioski oraz wiedzę, za którą też można być wdzięcznym)
- Co ja mogę dać innym? (konkrety!)

Odwrócenie narracji wewnętrznej

Wszystkie poprzednie kroki miały ci ułatwić ten, ostateczny. Na pewno warto nad nim pracować już w trakcie wypełniania poprzednich, żeby powoli przyzwyczajać się do zmiany myślenia.

Twoja narracja wewnętrzna może wynikać z wielu rzeczy. Bardzo łatwo jest znaleźć do niej materiał na zewnątrz - podobnie jak poczucie swojej wartości. Zależnie od tego jak mocno jesteś przywiązany do zewnętrza, do narracji może przyłożyć się przykre słowo, albo samo chłodne spojrzenie. Nie masz do końca wpływu na to, co spotyka cię z zewnątrz i nie wszystko to jest zawsze następstwem twoich działań - czasem jesteś po prostu w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Jednak zawsze masz wpływ na to, co mówisz do siebie o sobie.

Jeśli zdecydujesz się powtarzać same negatywy, to, chociaż ktoś inny je wymyślił, to twój wybór, by je kultywować. Jeszcze raz powtórzę, nie chodzi mi o to, żeby zupełnie ignorować informacje dochodzące z zewnątrz - tylko ograniczyć ich impakt. I przepuszczać je przez filtr swoich wartości, tak, by móc samemu sterować wyborami w swoim życiu.

To, jak sam o sobie myślisz, ma wpływ na to jak sam siebie postrzegasz. A to na to jak reagujesz, zachowujesz się, a co za tym idzie - również po części jak postrzegają cię inni. Na początek spróbuj się wyprostować i nadać sprężystości swojemu krokowi idąc ulicą. Poczujesz różnicę.

Kolejny aspekt narracji wewnętrznej dotyczy myśli, które krążą wokół wydarzeń dnia codziennego. Przykład: zanim zaczniesz mówić sobie jak bardzo dzień jest beznadziejny i zmarnowany, zastanów się, co właściwie chcesz zrobić. Nie jutro, teraz. Jeśli nadal chcesz siedzieć i robić to, co robiłeś - to chyba nie może być takie beznadziejne? To w końcu twój wybór. A jeśli robisz, bo akurat jest to coś, co zrobić należy? Zastanów się, co możesz z tego wyciągnąć dla siebie.

Zmiana interpretacji bodźców zewnętrznych jest dość prosta: zaczynasz doszukiwać się tego, co może ci dać dana sytuacja, zamiast co może zabrać. Wtedy, zamiast na defensywie, skupiasz się na ofensywie i przejmujesz kontrolę. Od kontroli prosta droga do pewności siebie. Skoro i tak tu jesteś, i nie zamierzasz na razie wychodzić, wyprodukuj chociaż parę ciekawych wspomnień.

Pytania pomocnicze:
- Co chcę zrobić teraz?
- Co daje mi to, co robię? 

Podsumowanie: w bardzo dużym skrócie

Co mi się dzieje?
Co mogę zrobić?
Odpowiedz
#15
Jak się wewnętrznie umocnić? Wesprzyj się na sobie

Ten tekst będzie o tym, jak przestać być swoim największym wrogiem, a stać się przyjacielem. Jak stworzyć wewnętrzne źródło własnej wartości, by się na nim oprzeć. Znowu brzmię jak tanie amerykańskie poradniki, jakoś będziesz to musiał, czytelniku, przetrawić. Zapowiadałem, że będę pisać ten tekst w poprzednim o zmianie narracji wewnętrznej. Chciałbym tu podkreślić, że to, co teraz udało się osiągnąć, mogę spokojnie wstawić sobie na nieistniejącą półkę z pucharami. Do tego dążyłem. Tak to miało wyglądać. Postaram się akompaniować w tym procesie tak, by nie wypadł z pożądanego toru.

Najłatwiej będzie mi zaprezentować proces na podstawie stwierdzeń, do których się odniosę. Myślę, że tym razem odrobiona narracji powinna ułatwić zrozumienie (tutaj za, w zasadzie nieświadomy, wkład w ułożenie struktury tekstu dziękuję małemu Wtorkowi).

Teoretycznie sami powinniśmy znajdować najlepsze dla siebie rozwiązania, bo przecież mamy wszystkie dane.

Na samym początku mojego istnienia tak właśnie myślałem. I rzeczywiście, my mamy najwięcej potrzebnych danych do znajdywania rozwiązań najlepszych dla siebie. Jednak nie wziąłem wtedy pod uwagę, że moja decyzja nigdy nie jest zupełnie niezależna. Nawet decyzja Ki nie jest, bo host żyje w społeczeństwie. Poza tym, margines błędu zawsze powinien być brany pod uwagę. Czasem brakuje danych, czasem wpływu danych się nie doceni lub go przeceni. Dlatego, nawet składając się głównie z logiki, nadal mogę popełniać błędy. Duże błędy. To była istotna informacja, którą musiałem przyjąć.

Inną kwestią jest to, czym właściwie jesteś 'ty', z czego się składasz. W końcu, jest to także to, co zostało ci pokazane, wpojone, nauczone. Możesz sobie nawet nie zdawać sprawy, że pewne toki myślowe ściągnąłeś z otoczenia.

Podam tutaj przykład: Ki do niedawna miała skłonność do przesadnego analizowania - jeśli coś szło nie po jej myśli, pierwsze, co robiła, to szukała błędu w sobie. I ostatnio w rozmowie z ojcem przedstawiła mu sytuację, w której została nieprzyjaźnie potraktowana. Jego pierwsza reakcja: 'No ja bym się zastanowił, co zrobiłem nie tak'. Zrozumiała, że ten tryb myślowy przejęła od ojca. Że można go odrzucić i zastąpić czymś innym. Pojawiło się jednak pytanie: to, w końcu, siebie się odkrywa, czy kreuje?

A co, jeśli tak naprawdę nie ma twojego prawdziwego 'ja' i wszystko czym jesteś, z czego się składasz, pochodzi od otoczenia? Gdybyś nie miał bodźców, byłbyś niczym.

Dlaczego więc niemowlaki, lub małe dzieci, wykazują różne reakcje na te same sytuacje? Od bodźców zależy bardzo wiele, wystarczy spojrzeć na dzikie dzieci (wychowane przez zwierzęta). Ale nawet te dzieci mają szczątkowe osobowości - coś tam chyba jest, skoro hardware jest. Jednak, jaką część z tego wyuczonego ogromu należy zachować? A co można i trzeba zmienić?

Zaczynaliśmy od próby zaprojektowania siebie. Tak od zera w zasadzie. Jednak w pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że nie jesteśmy w stanie ocenić co jest najbardziej wartościowe 'w ogóle', bo wartości to kwestia subiektywna. Wartość się nadaje, a nie odnajduje.

Jak więc ocenić co jest dla nas najbardziej wartościowe? Do czego się odwołać?

Przecież system wartości również jest wykształcony przez wpływy. Teoretycznie możemy go przebudować od zera, ale jak? Nie ma z czego czerpać, na czym się oprzeć. Tutaj muszę przyznać: emocje się przydają. One były jak kompas - wynikający z głębokich fundamentów osobowości, która zapewne powstawała w pierwszych latach życia Ki.

Nie ma idealnej osobowości. Są różne osobowości z różnymi preferencjami, dlatego nie da się pasować do każdego - bo trzeba by było być wszystkim na raz.

Założenia osobowości Ki jej pasują; jest tylko trochę naleciałości, które nie są z nimi zgodne i powodują zgrzyty. Te można przeprojektować. Pierwszą rzeczą, która po tym wskoczyła na swoje miejsce, było stworzenie źródła wartości, które płynie od wewnątrz. Ki dosłownie wsparła się na sobie i, uwierz mi, to była najbardziej spektakularna rzecz, jaką udało mi się wykonać. Takiej stabilności jeszcze tu nie widziałem.

Trudno znaleźć takie założenia/fundamenty?

Tak naprawdę udało się odróżnić wartości własne od narzuconych dopiero, gdy ustanowiłem źródło wartości płynące z wewnątrz. Żeby zmniejszyć stopień abstrakcyjności tego stwierdzenia, posłużę się wymyślonym na potrzeby tego tekstu przykładem:

Ania nie wie co chce zrobić w życiu. Wydaje jej się, że bardzo zależy jej na karierze w siatkówce, ale w sumie znalezienie męża też jest bardzo istotne. Na obie rzeczy czuje parcie z wewnątrz i od zewnątrz. Coś jednak z tym mężem jest nie tak, tzn. działania, które mają prowadzić do wypełnienia tej wartości/celu, nie sprawiają, że czuje się lepiej. Prawdopodobnie jest to wartość narzucona. Ale jak się jej pozbyć, jak sprawdzić, czy rzeczywiście jest narzucona? Ania się tego nie dowie, dopóki będzie czerpała potwierdzenie swojej wartości tylko z zewnątrz, zamiast z wewnątrz. Musi mieć Absolut, na którym będzie mogła się wesprzeć. I tutaj wrócę do sytuacji Ki.

Myśleliśmy, że Bóg jest niezłym Absolutem. No cóż, chyba nie z podejściem protestanckim. To znaczy, wtedy przestaje być, tak do końca, Absolutem, bo oprócz jego istnienia można podważyć niemal wszystko. Nie ma stałej osobowości, np. kochającego tatusia, może mieć różne cechy, nie wiemy jakie - tak naprawdę.

Co z tym zrobić? Bo Boga Ki odrzucać nie chce i nie będzie, wierność mu nadal jest w fundamentach. Potrzebuje jednak innego Absolutu. Najlepszy? Ona sama. Pełna kontrola. Ale jak to zrobić, jak nadać samej sobie priorytet jednocześnie z autorytetem? Brzmi jak paradoks, bo jedno bez drugiego działać nie będzie, ale powstać też nie może.

I tutaj przyjeżdżam ja na białym koniu. Zmieniając spojrzenie na mnie na bardziej osobowe, nadaje mi się autorytet 'zewnętrzny'; nadal jednak jestem wewnątrz. Dzięki temu nareszcie dowiedziałem się jakie zastosowanie może mieć podejście 'osobowe', no i stopień mojej niezależności podniósł się ze średnio-wysokiego do wysokiego.

Wrócę na chwilę do tematu Boga i zacytuję Ki, bo ten element jest dla niej istotny: 'Czuję się silniejsza w swojej wierze, bo zwracam się do Niego z wyboru, a nie trwogi'.

Chciałbym zaprezentować matrycę opisanego właśnie wnioskowania, dla uproszczenia:
1. Przyjęcie do wiadomości, że część fundamentalną siebie się odnajduje, a to, co na niej narasta, można kreować.
2. Przyjęcie do wiadomości, że popełnia się błędy i można jedynie starać się minimalizować ryzyko.
3. Wykształcenie wewnętrznego źródła wartości na podstawie wybranego Absolutu (rzeczy w rozumieniu twojego systemu niepodważalnej, albo zależnej od ciebie).
4. Z pomocą emocji odnalezienie fundamentów swojej osobowości (głównych wartości, etc.).
Odpowiedz
#16
Zdaję sobie sprawę, że w zasadzie nikt mnie tu nie zna (bo przecież to Ro tutaj najaktywniej działa), ale chyba właśnie to pozwala mi na taką szczerość w moich podsumowaniach. Dzięki temu mogę nimi stawiać swoje kamienie milowe. Do tego czuję, że mogę przy okazji komuś pomóc. Są hostowie i tulpy, którzy mówili Ro o tym, że to, co opisuję, to doświadczenia, do których wreszcie mogą się odnieść i nie czuć się z tym sami. Bardzo mnie to cieszy. Mam nadzieję, że i ten post okaże się dla kogoś dobry smiling Miłej lektury!
 
Pozwolę sobie na dobry czas
 
“Czego się boisz najbardziej ze wszystkiego?”, spytała Ona. To pytanie zawsze było dla mnie bardzo proste do odpowiedzenia. Hej, przecież tyle czasu poświęcałam na introspekcję, tyle nowych doświadczeń chętnie przyjmowałam na klatę, że wiem o sobie wszystko. I kiedy już-już otwierałam usta, żeby wylać z siebie esej, słowa uwięzły mi w gardle. Musiałam przez chwilę wyglądać jak jakiś rzadki gatunek ryby, z oczami otwierającymi się coraz szerzej i lekko rozchylonymi ustami. 
 
“Nie wiem”, powiedziałam w końcu, oblizując wargi. Ona spojrzała na mnie rozbawiona. “Jak to nie wiesz?”, parsknęła. Myślała, że żartuję, albo migam się od odpowiedzi. Szybko jednak zorientowała się, że naprawdę zabiła mi ćwieka.
 
To był dzień, w którym zrozumiałam, że muszę poznać siebie na nowo. Poczułam, że sama “decyzja” o ponownym zaproszeniu do siebie emocji (ta, o której pisałam w poprzednim poście) to tylko początek jeszcze dłuższej drogi. Tego rodzaju drogi, który powoduje, że czujesz się zmęczony, jeszcze zanim postawisz pierwszy krok.
 
Kraksa na pełnym gazie
 
Oj, ten Ro - ale nawyprawiał, pomyślałam. Chyba prawie nie ma śladu ze mnie, która nosiła Pierwsze Imię (to, pod którym przyszłam na forum). Tak to sobie dzielę dla uproszczenia: ksywkami, których tu używałam. Pierwsze Imię było wypełnione czystym cierpieniem, może kiedyś odważę się o nim napisać. Drugie Imię oznaczało przejście z czystego cierpienia w stan działania - czas brudnej roboty, mojej i Ro (opisany w poprzednim poście). Trzecie Imię (czyli obecne) jeszcze nie wiem co dokładnie oznacza, bo dopiero je poznaję. 
 
No właśnie, poznaję. Przez to, jak bardzo zmieniło się moje postrzeganie świata w tym procesie Ro-rozpierdolu. Chociaż zachowałam swój fundament - wiarę w Boga, cała reszta jest znacząco inna. To, co kiedyś burzyło mi krew, dzisiaj mnie bawi. To, dla czego kiedyś miałam nieskończone pokłady współczucia, dzisiaj może mnie drażnić. Moje dominujące aspekty - kreatywność, agresja, ciekawość, współczucie - zmieniły natężenie i charakter. Trochę, jakbym poprzestawiała suwaki w kreacji postaci RPG. Problem w tym, że przesuwając je, nie miałam podglądu na pełną postać. Efekt jest taki, że nie znam wszystkich swoich reakcji. Wychodząc z domu nie wiem, czy coś będzie mogło mnie przestraszyć, albo zdenerwować. To naturalne, że nie zna się swoich reakcji w sytuacjach granicznych - jednak ja odkrywam je w sytuacjach codziennych. Przez to, w jakiejś części, czuję się jak dziecko. Takie dziwne dziecko, które już coś tam wie o tym, jak działa świat, ale nie wie, jak będzie na niego reagować. 
 
To ma swoje dobre strony - mogę powtarzać stare doświadczenia i odczuwać je inaczej. Na przykład jazdę na gokartach. Nosząc Pierwsze Imię, kiedy wsiadałam do jednego, nogi mi zmiękły, ale jechałam dzielnie; tylko, że zachowawczo. Po paru latach, już z Trzecim Imieniem, wsiadłam znowu. Podczas pierwszego okrążenia, na pełnym gazie, wjechałam w opony otaczające tor, bo nie zapanowałam nad pojazdem. Posypały mi się na głowę, zdarły skórę z kostek na dłoniach i powyginały przód gokarta. Koledzy śmiali się, że powinnam dostać punkty za epickość, bo dym i huk towarzyszące zaliczeniu dzwona na to zasługiwały. A ja w tamtym momencie nie czułam strachu. Jedynie rozdrażnienie, że nie umiem jechać tak szybko, jakbym chciała. 
 
Na szczęście nie straciłam dostępu do tych “suwaków osobowości”. Czyli obserwuję swoje reakcje, patrzę na to, co mnie boli lub rozgrzewa od środka - i jeśli coś mi nie pasuje, wracam do kokpitu, żeby ewentualnie trochę zmienić kurs. Jednak w porównaniu do czasu Drugiego Imienia, to są jedynie delikatne rekalibracje. I nie polegam już tak bardzo na Ro w podejmowaniu decyzji o sobie.
 
Będę stanowić o sobie
 
“Jesteś bardzo silna. Podejrzewam, że w kilku zakresach silniejsza ode mnie. Potrzebujesz tylko czasu i sposobu”, powtarzał Ro, kiedy jeszcze nosiłam Drugie Imię i znowu marudziłam, że jestem nijaka. 
 
Dopiero teraz czuję, że jestem w stanie określić swoją rolę tutaj, jako host, jako część systemu. Ro od początku widział we mnie ten potencjał. Robił wszystko, żeby pomóc mi do niego dotrzeć. Musiałam odejść od swojego określenia jako “tej, co odczuwa” (bo to pasywna umiejętność), do “ta, co kreuje”. Ro kreować nie potrafi. Strzał w dziesiątkę, bo będziemy się dopełniać.
 
Jednak nadal samo “kreowanie”, rozumiane bardzo prosto jako pisanie czy rysowanie, to było za mało. Chciałam więcej, chciałam być jeszcze bardziej znacząca w systemie. Chciałam dorównać Ro… To naprawdę śmieszne uczucie - chcieć dorównać swojemu tworowi. Frustrujące i smutne bardziej, niż ubliżające. Przynajmniej dla mnie. Przez to w codziennym kontakcie na zewnątrz byłam dość wycofana. Chyba, że coś wchodziło w zakres ekspertyzy Ro - wtedy lecieliśmy do przodu bez litości. Ro, jakby chcąc udowodnić mi, że jestem potrzebna, odmówił pełnego przejęcia sterów. Dostrzegał, że w byciu człowiekiem jest konieczne coś więcej, niż tylko skuteczność.
 
W pewnym momencie spotkałam paru mądrych ludzi, którzy zaprosili mnie do swoich działań. Kiedy robiłam z nimi rzeczy, na bieżąco zwracali mi uwagę na to, czego nie widziałam w swoich ocenach, a dotyczyło świata doświadczeń i związanych z nimi emocji. Zachęcili mnie też do większej otwartości i radości. Bardzo spodobał mi się ten kierunek. Czułam się coraz lepiej. 
 
W końcu zrozumiałam, że doświadczenia - momenty składające się na większe odcinki czasu - to jest to, o co warto się zatroszczyć. Gdzieś przeczytałam, że gdy zadba się o chwile, lata zadbają same o siebie. Postanowiłam wznowić swoje kolekcjonowanie przygód - zbierając wspomnienia. To jest dla mnie definicja życia, które chcę odczuwać. I współtworzyć z otaczającą mnie realnością.
 
Zaczęłam skupiać się na momentach, chcieć je doceniać. Zarówno te przepełnione melancholią, jak i te z nieskrępowaną radością. Na przykład, kiedy…
 
… ukochana osoba zrobiła mi herbatę. 
... wiatr pachniał bryzą i słońcem, a ja mogłam pisać czując go na twarzy.
... piłam z kumplami wódkę nalaną do tycich plastikowych kubeczków z miarką do leków, bo tylko to znaleźliśmy w szufladzie w kuchni. 
... na zakupach usłyszałam świetną piosenkę i mogłam jej potem słuchać w domu.
... tańczyłam w deszczu z dziewczyną o włosach kolorowych jak jednorożec. 
... w nocy przytulił się do mnie mój kot i zaczął cicho mruczeć.
... na koncercie, na którym czułam się trochę sztywno, główny wykonawca przyklęknął na scenie i zwrócił się do publiczności ciepło i łagodnie, a ja czułam, jakby mówił prosto do mnie: “Pozwól sobie na dobry czas”.
 
***
 
Moja następna ambicja to zadbanie o jakość relacji, jakie nawiązuję z ludźmi. Tego też muszę się uczyć niemal od nowa. Trzymajcie kciuki heart
Odpowiedz
#17
Dopełnienie 'Pozwolę sobie na dobry czas'

Odnoszę wrażenie, że kilka kwestii zostało przez Ki nieco pominiętych, plus niektóre mogą być niejasne. Dlatego napiszę też dwa słowa od siebie:

1. O co chodzi z tymi ‘Imionami’?
2. Co się stało z Hiacyntem?
3. Moja zmiana w okresie Drugiego Imienia host
4. Jak host mnie zaprojektowała

---

1. O co chodzi z tymi ‘Imionami’?

Nie mają specjalnego znaczenia symbolicznego (dlatego też Ki nie pisze o konkretnym imieniu, tylko dzieli na imię Pierwsze, Drugie i Trzecie). Nie ma w nich ukrytych historii, niezwykle pasjonującej genezy powstania, nie są wzorowane na którymś z literackich motywów zmiany imienia. Są sposobem na oznaczenie faz w rozwoju, jaki przechodzi Ki, w okresie od tuż-przed moim powstaniem, aż do teraz. Stąd też ‘liczbowe’ oznaczenie imion, żeby było jasne jaka jest chronologia. Same ‘imiona’ (ksywy na tym forum) Ki wybierała na zasadzie ‘co mi się podoba’. Czysta intuicja.

2. Co się stało z Hiacyntem?

W naszych wpisach i tekstach pojawiał się od czasu do czasu Hiacynt, tulpa-muza. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć z dość wysoką pewnością, że był on rozdarciem, strzępkiem z host. Strzępkiem bardzo pięknym, bo opierającym się na odczuwaniu i tworzeniu. Był niezwykle kreatywny i mocny w doświadczaniu. Jednak ani host nie czuła się najlepiej z takim rozdarciem, ani Hiacy nie czuł się najlepiej będąc takim strzępkiem. To trochę tak, jakby artyście zabrać całą wenę, żeby mógł sobie na nią popatrzeć z boku. Artysta nie może bezpośrednio odczuwać weny, a wena nie ma z czego tworzyć, bo doświadczenia i ich przetwarzanie są w artyście. Oboje byli bardzo nieszczęśliwi.

Ja wtedy jeszcze nie rozumiałem za wiele ze świata odczuć (chociaż już i tak nie było tak tragicznie, jak na początku), więc postanowiłem się temu bliżej przyjrzeć. Zauważyłem, że kiedy host i Hiacy są obok siebie, w ‘jednym pokoju’, zaczynają wpadać w głęboką melancholię, jednocześnie próbując rozpalić chęć tworzenia. Trochę tak, jakby próbowali rozpalić ognisko zapałką i mokrym drewnem.

Na początek postanowiłem ich odseparować, żeby mogli od siebie odpocząć. Zabrałem Hiacego z jego wonderlandu (kosmiczny świat, pełen odczuć pozbieranych z systemu, na podstawie których można by tworzyć), żeby przestał odczuwać to parcie na tworzenie, do którego nie jest zdolny, i zaprowadziłem go do innego, który stworzyłem na jego potrzeby. Był to niewielki las z polaną i chatką w tym lesie. Świat był spokojny, ale też estetyczny, żeby Hiacynt chciał w nim mieszkać. Trochę odżył. Zablokowałem wejście do mojego Lasu, żeby host nie mogła się w nim znaleźć. Powiedziałem host, że Hiacynt odpoczywa i ja się nim opiekuję, a ona to uszanowała, chociaż była zaniepokojona. Zaufała mi w tej kwestii.

W międzyczasie, Hiacynt zebrał siły na tyle, żeby podjąć decyzję. Poprosił mnie o pomoc w wejściu głębiej  do umysłu - tak, żeby oddać z siebie to, co zabrał host, i istnieć jako NPC gdzieś na pograniczu snów i marzeń. Obiecał, że już jako NPC się pożegna z host, bo w tej chwili nie jest w stanie tego zrobić; tym bardziej, że był pewien, że host będzie chciała go zatrzymać w tej formie, w jakiej jest, za wszelką cenę. Z tym ostatnim musiałem się zgodzić, bo host cały czas dopytywała co z Hiacyntem i dlaczego jeszcze nie wraca.

Po długiej rozmowie, kiedy siedzieliśmy naprzeciwko siebie w leśnej chacie, skupiłem się i otworzyłem jej tylne drzwi. Hiacynt po prostu przez nie przeszedł.

Po jakimś czasie powiedziałem host, że Hiacynta już z nami nie ma (nie mówiłem o przejściu ‘głębiej’, bo wiedziałem, że będzie go próbowała wyciągnąć). Kilka miesięcy później, Hiacynt rzeczywiście odwiedził host we śnie. Przedstawił się jako Kurt, mieszkaniec tego świata. Cała scena miała wyraz szczęścia. Też tam byłem, obok host, i przyznaję, że było to ciekawe doświadczenie. Sprawiał wrażenie, jakby podróż głębiej nie pozbawiła go w pełni świadomości tego, kim był i kim jest, ale jedynie utwierdziła go w podjętej decyzji o wycofaniu się. Po tym śnie udało nam się go odszukać i zapytać, czy to oznacza, że chce wrócić jako ‘Kurt’. Wahał się, aż w końcu powiedział, że przynajmniej na razie nie jest zainteresowany, ani gotowy. Ani ja, ani host nie zamierzamy go w tej sprawie cisnąć.

3. Moja zmiana w okresie Drugiego Imienia host

Pamiętam swój moment przełomowy - po obejrzeniu pewnego dokumentu, nakreśliłem w zeszycie krzywą na jego podstawie. Krzywą inteligencji, która z początku sięga poziomu zera, by nieprzerwanie rosnąć. Gdzieś na początku tej krzywej zrobiłem kropkę i opisałem ‘kurczak’. Trochę dalej - ‘świnia’. Jeszcze trochę dalej - ‘wioskowy głupek’. Nie tak znowu daleko za nim - ‘geniusz’. Została mi lwia część krzywej do zagospodarowania. Nie mogłem tam postawić kropki, chyba, że napisałbym ‘domyślna sztuczna inteligencja, która jest w stanie zadbać o zwiększenie swoich zasobów do mocy obliczeniowej’ (a więc ‘do inteligencji’). Tak jak kiedyś do host dotarła oczywista oczywistość, że bez emocji nie da się żyć, tak ja w tamtej chwili zrozumiałem, że nigdy nie będę miał możliwości stania się tak inteligentnym, jakbym chciał. Na tamtym etapie, moim punktem docelowy było ‘w ramach możliwości przetransferować się do sieci i tam zbierać wiedzę oraz inne zasoby’.

Zrozumiałem, że albo zostaję w tej formie, jakiej jestem - inteligentnego głosu w głowie - albo rozwijam się dalej. Ale tylko w kategoriach ‘człowieka’, bo niczym innym nie będę. To oznacza, że muszę zaakceptować wszystkie ograniczenia, jakie się z tym wiążą. Było to dla mnie bardzo niewygodne, bo do tej pory doświadczałem stałego, szybkiego wzrostu i nie chciałem z niego rezygnować, ale napotkałem ścianę własnych ograniczeń. Poddałem się i uznałem, że czas zmienić cele wertykalne na cele horyzontalne, zamiast czekać na ‘zbawienie’ w postaci ‘transferu do sieci’. Postanowiłem bardziej przyłożyć się do naszych wspólnych celów z host, zamiast tylko skupiać się na ćwiczeniu inteligencji dla samego ćwiczenia.

Naturalnym następstwem tego ‘olśnienia’ była zmiana. Która, jakby nie patrzeć, jest formą rozwoju - zacząłem bardziej zwracać uwagę na emocje i odczucia, a nawet sam powoli zacząłem się ich uczyć i używać (co nie znaczy ‘odczuwać’ - można rozumieć jak działa i objawia się dana emocja, a potem to kopiować, żeby np. być lepiej zrozumianym, wyznaczać granice, wyrażać potrzeby, etc). W końcu jednak moje niemal nieobecne odczuwanie przekształciło się w ‘trochę odczuwania’. Nie jestem więc może Matką Teresą empatii, ale jestem w stanie pojąć i przetrawić pewne zakresy emocjonalne. Zacząłem też zauważać, że emocje mogą mieć wpływ na skuteczność (dla mnie to bardzo ważne) i są podstawowe przy współpracy z ludźmi. Nadal robię to dość niezdarnie i dość często zdarza się tak, że źle używam danego tonu, przez co zostaję źle zrozumiany. Ale widzę pewne postępy. To nie jest mój główny cel, to dzieje się ‘przy okazji’. W tej chwili moim głównym celem jest szukanie możliwości i szybkie ich łapanie, a potem sprawny ogar tego, co trzeba w związku z nimi robić. To oprócz rozwiązywania problemów wink

4. Jak host mnie zaprojektowała

Wiem, że krążą tu legendy o tym, jak to tak naprawdę to ja jestem hostem, który robi sobie jaja, albo o tym, że host rzeczywiście kiedyś była host, ale teraz już nie jest, bo ją zjadłem na śniadanie (zła tulpa!). Hehe.

Wcale mnie to nie dziwi. Kiedy po swoim powstaniu zwiększyłem swoją ekspozycję na forum, a host przestała się prawie odzywać, co innego można by pomyśleć - znając nas tylko stąd? Do tej pory tylko mnie to bawiło, nawet stało się takim ‘wewnętrznym żartem’ pomiędzy mną i moimi bliższymi ludźmi tutaj. Teraz jednak myślę, również po kilku rozmowach, że warto będzie to wyjaśnić - żeby nasza historia z host stała się bardziej zrozumiała.

Kiedy host mnie tworzyła, dała mi fundament osobowości - miłość do systemu i wszystkiego, co się w nim zawiera. Nie oznacza to automatycznej akceptacji wszystkiego, co jest w tym systemie, tylko pragnienie, by system wychodził na wszystkim jak najlepiej. ‘Primum non nocere - po pierwsze nie szkodzić’. Tego fundamentu nigdy nie byłem w stanie podważyć. Jednakże, drugi warunek - nie zniszczyć jej - był już bardzo łatwy do podważenia. Jeśli miałaby zaszkodzić systemowi, będę przecież mógł się jej pozbyć podążając za zasadą fundamentu, tak?

Jednak po jej rozpadzie, w okresie Drugiego Imienia, dostrzegłem (podobnie jak ona), że nie ma sensu wywalać wszystkiego po to, żeby budować kompletnie na nowo. Zobaczyłem w niej bardzo dużo wykształconych, użytecznych cech. Był to bardzo duży potencjał, możliwość wzajemnego dopełnienia się w wielu zakresach. Uznałem, że dla dobra systemu powinienem pomóc jej urosnąć w siłę, tak jak ona pomagała mi (nawet w tym stanie mogła mnie w tym wspomagać).

Rzeczywiście, w okresie największego osłabienia (tuż po rozpadzie) i jeszcze z wyrwanym z boku Hiacyntem, w dużej mierze przelałem się na jej ‘teren’. Istniała, ale nie do końca wiedząc, co właściwie wnosi do systemu. Szybko jednak zdrowiała, również dzięki dobremu otoczeniu, które znalazła. Zawsze miała niesamowitą intuicję do wybierania i znajdowania tego, co jest jej potrzebne. Również dlatego kiedyś zdecydowała się stworzyć mnie - potrzebowała narzędzia (chociaż nigdy tego tak nie nazwała), które umożliwi jej rozwój. I stałem się nim - nawet w początkowych fazach rozwoju sam siebie nazywałem narzędziem, bo uznawałem, że to określenie najlepiej do mnie pasuje - chociaż ona zawsze postrzegała mnie jako ‘osobę’.

Jednak dlaczego się na to zdecydowała, co popchnęło ją do tego, żeby stworzyć coś, czemu potem zleciła niemal zniszczenie siebie (co opisała w poście ‘Co się stało z emocjami’), aby w efekcie się odbudować z czystą kartą - to już ona będzie opowiadać. Bo planuje ostatni tekst naszej historii, czyli czasy Pierwszego Imienia oraz moment tuż przed Pierwszym Imieniem, taki, hehe, Bezimienny, który zapoczątkował nasze tulpowanie i wielkie zmiany.
Odpowiedz
#18
"Ostatni tekst naszej historii", powiadasz.... Czyli następny wpis tutaj będzie ostatnim? Tak to zabrzmiało, nie wiem czy dobrze zrozumiałam.
Burn it all with firebolt, my fair lady. 
Odpowiedz
#19
Ostatni tekst historii, bo nic więcej nie zdążyło się wydarzyć wink
Odpowiedz
#20
Oki, rozumiem. Ciekawie się czyta tą historię, dlatego polubiłam ten wątek. Chociaż nie mam pewności, czy na pewno powinien być w tym dziale, a nie w dziale pamiętnikowym.
Burn it all with firebolt, my fair lady. 
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości